piątek, 20 listopada 2015

Kakuzu x Hidan - trzy miniaturki

Zszyj mnie raz jeszcze

Tym razem musiał go zszyć z doprawdy dziwnego powodu. Siedzieli akurat w bazie. Kakuzu w swoim pokoju, czytając jakąś książkę, a jego partner do misji gdzieś szwendał się po korytarzach. Nic nie zapowiadało na to, że tego dnia będą potrzebne mu nici. Aż usłyszał donośne stukanie do drzwi. Naprawdę donośne. 
Z niezadowoleniem odłożył książkę na bok, uprzednio zaznaczając odpowiednią stronę, i otworzył drzwi.
- Kazuś! - zawołał uradowany Hidan, pakując się do pokoju. 
"Kazuś" skrzywił się, ale zamknął drzwi. Białowłosy wygodnie usadowił się na łóżku. 
- Co jest? Byłem zajęty. - Usiadł obok niego. 
Nieśmiertelny wzniósł rękę ku górze, ukazując mu dość spore zacięcie na... palcu. Od noża,. Ten debil zapewne robił kanapki i jakimś cudem się uszkodził.
- Co mam z tym zrobić?
- Jak to co? - Nadymał policzki. - Zszyć!
- Hidan - zaczął ostrożnie. - Na takie coś nalepia się plastra. 
Z zaciekawieniem w oczach obserwował jak właściciel fiołkowych ocząt wstaje z posłania i wdrapuje mu się na kolana. Poczuł chłodne dłonie, dotykające jego karku, a następnie oddech tuż nad uchem. 
- Ale ja lubię, jak mnie zszywasz. Lubię jak mnie dotykasz - powiedział najspokojniej w świecie, z dumą obserwując zaskoczenie na twarzy towarzysza.
Następnie zsunął jego maskę, przejeżdżając palcem po jego policzku, delikatnie się nachylił i Kakuzu po chwili poczuł miękkie wargi na swoich. Było to... niezwykle przyjemne, więc objął go w pasie i odwzajemnił pocałunek z zadowoleniem. W głowie miał mętlik, nie rozumiał co się właśnie działo, ale... Po co co analizować coś tak przyjemnego?
Po chwili oderwali się od siebie, a Hidan opierając się czołem o jego czoło wyszeptał:
- No, kochanie, zszyj mnie jeszcze raz!

Fiołki

Kakuzu kwiaty lubił kiedyś, ale to było bardzo dawno temu. Za czasów, kiedy ludzie traktowali je jako dar natury, a nie bezużyteczny przedmiot zarobku kwiaciarzy, którzy korzystali z każdej okazji by opchnąć je po niewiarygodnie wysokiej cenie. Kiedyś po prostu wychodziło się na łąkę, samemu zbierało, a osoba, która otrzymywała kwiecie doceniała trud ukochanego, a nie jakiegoś pracownika tego całego zbiorowiska płatów, łodyg, błyskotek, wstążek i innych dupereli. Dlatego od wielu lat Kakuzu nienawidził kwiatów.
Aż dołączył do Akatsuki, oczywiście. 
Codziennie widział te fioletowe oczy, które tak mu się kojarzyły z fiołkami. Na przykład wtedy, kiedy kogoś mordowali. Czasem wtedy, kiedy ten idiota znów pozwolił uciąć sobie jakąś część ciała. Albo wtedy, gdy wykłócali się o wartość pieniądza. A także wtedy, gdy się całowali. Gdy razem leżeli w łóżku. Czasem wtedy, gdy łączyli się w jedno...
I choć Kakuzu kwiatów nadal nie lubił to fiołki jakoś tolerował!

Tobi

Bo Tobi to dobry chłopiec, prawda? On się słucha, zbiera kwiatuszki, zawsze robi tak jak powiedzą, w przede wszystkim chce, by ludzie byli szczęśliwi! Dlatego na prawdę nie rozumiał czemu pan Hidan był wkurzony, gdy powiedział panu Kakuzu, że po pijaku opowiadał mu jaki on jest wkurzający, nieznośny, ale przede wszystkim cudowny i kochany. Tak, dosłownie takich słów wtedy użył.
Siedział właśnie w kącie kuchni, patrząc z przerażeniem na wkurzonego, białowłosego mężczyznę. Nieśmiertelny dzierżył w dłoni kosę i najwyraźniej chciał mu zrobić krzywdę. Tobi nie rozumiał dlaczego. Przecież relacja skąpca nie była jakoś zła... Tylko zamrugał oczami na opowieść "mandarynki", jak złośliwie mawiał rudy lider.
Swoją drogą... Ciekawe co on teraz robi?
Kiedy kosa zbliżyła się niebezpiecznie blisko do pomarańczowej maski grzecznego chłopca, zamknął on swoje oczka i czekał. I się nie doczekał. Usłyszał trzask broni, która z głośnym stukotem upadła na ziemię. Otworzył, więc oczy.
I zobaczył jak pan Kakuzu namiętnie całuje zarumienionego pana Hidana.
I zadowolony z siebie uciekł z kuchni. Przecież Tobi chciał tylko szczęścia i im je dał, ha! A teraz należy zadbać o dobre samopoczucie Nagato. Aż oblizał pod maską wargi. 

poniedziałek, 16 listopada 2015

Rozdział 2 - obietnica // seria: Przewodnik

Nie wyglądał na przerażonego, kiedy się obudził. 
Nie płakał, nie załamywał się, choć tak jak ja stracił rodziców. Ale z jakiej przyczyny: nie wiem. Podniósł się z łóżka do siadu, rozejrzał po sali. Wyglądał na wkurzonego. Nawet bardzo. Jego rude włosy rozwalone były we wszystkie strony świata, a szare oczy analizowały całą salą. Już rozmawiał z lekarzem i panią psycholog, w sali operacyjnej. Tutaj przywieźli go z godzinę temu, a że ja się nudziłem, postanowiłem tu zajrzeć. Dopiero po przeanalizowaniu całego pomieszczenia jego wzrok zatrzymał się na najbliższym jego łóżku krześle, na którym siedziałem ja. 
Wkurzenie odeszło i pojawiło się... Ciepło. 
- Cześć. - To on odezwał się pierwszy. Postawił nogi na zimnej podłodze, zawsze była lodowata, nie musiałem nawet tego nigdy sprawdzać, i spojrzał w moje oczy.
- Cz-cześć. - Nie wiedziałem, czemu się zająknąłem. Może dlatego, że siedziałam tam ciągle go obserwując, nawet nie widząc dlaczego? Czy może to jego osoba, już wtedy silna, wręcz władcza sprawiła, że czułem się nieswojo?
Chłopak się uśmiechnął i poczochrał mnie po włosach. I nagle poczułem się swobodniej.
- Jesteś Madara, co? Słyszałem o tobie.
- Od kogo? - spytałem zaskoczony, mrugając oczami.
- Od doktor Senju. Ja jestem Pain. - Zabrał dłoń z mojej głowy i wyciągnął w moim kierunku.
Uścisnąłem ją.
Stracił rodziców. Z trudem przeżył. A i tak mi współczuł, okazał ciepło.
Do dziś nie wiem, dlaczego.

Dzień w którym poznałem Paina by jednym z lepszych dni spędzonych w szpitalu. Miałem dziewięć lat, on dwanaście. Po jakimś czasie poznałem też Konan i jej rodziców, czyli nową rodzinę mojego przyjaciela. Nawet po wypisaniu z tej placówki, jak wcześniej wspomniałem, widuję ich niezwykle często. To oni znają mnie najlepiej.
Właśnie siedziałem w swoim pokoju, czytając jakiś kryminał - prezent od doktor Sejnu. Było to z dwa dni po spotkaniu tamtego chłopaka. Przewróciłem stronę, by zacząć czytać dziesiąty rozdział, kiedy drzwi z hukiem się otworzyły. Już po chwili czułem wargi rudego na swoich.
Tak, byliśmy przyjaciółmi, ale to duże dziecko uwielbiało to robić.
- Tak, tak. Też cię kocham - burknąłem, odsuwając go od siebie.
Pain radośnie się wyszczerzył. Niecały miesiąc temu skończył dwadzieścia jeden lat. Zmienił się. I to bardzo. Wciąż miał te rude kudły i szare oczka, ale przebił skórę w wielu miejscach, ah i te dziary. Kolczyki miał m.in po parę w uszach, w dolnej wardze, brwi i SUTKACH. A tatuaże na ramionach. Glany, papierosy, darcie japy w głośnikach, ale to ogółem dobry chłopak.
- Co tam? - spytał, siadając w swoich buciorach na łóżku.
Położył mi głowę na kolanach, więc zacząłem się bawić jego włosami.
- Nic konkretnego. Jak tam studia?
- Dobrze. Ostatnio doszedłem do wniosku, że trochę się poobijam. Madara? - Idiota.
- No?
- Jak stąd wyjdziesz - wziął w swoje łapki moją dłoń, tą która nie bawiła się jego włosami - pójdź do mojego starego liceum!
Mimowolnie z moich ust wydobył się chichot. Skinąłem głową.
- Pójdę.
Puścił moje palce, sięgnął do mojej twarzy, uniósł głowę i znów mnie pocałował. Tym razem był to delikatny, leniwy całus od którego zrobiło mi się ciepło na sercu. Choć jego kolczyk nieco przeszkadzał, więc wysunąłem język i specjalnie nim go dźgnąłem w przebite miejsce. Jęknął cicho z niezadowoleniem, po czym ugryzł mnie w ów mięsień. Prychnąłem.

Siedzieliśmy już dobre dwie godziny gadając o głupotach, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Od kiedy ktoś tu puka?
Pozwoliłem na wejście, naciśnięto klamkę... i spojrzałem zaskoczony na Hashiramę. Stał w pasującej do jego oczu ciemnozielonej koszuli i jasnych jeansach. Uśmiechał się.
- Cześć księżniczko! - ...Czemu on zwraca się do mnie w ten sposób? - I rudy? Co ty tu robisz?
- Senju? Chyba raczej co ty tu robisz. - Rudy podniósł się z moich kolan, a ja skinąłem głową do nowo przybyłego.
Właśnie. Co on tu robi?
- Wpadłem w odwiedziny. To wy się znacie?
- Od kiedy skończyłem dwanaście lat. Czemu wpadłeś do Madarci w odwiedziny? - "Madarci"?
- Ostatnio jak byłem u matki wpadłem na niego i nooo... Teeen...
Nie miałem bladego pojęcia, czemu w tym momencie rudy zaczął się chichrać. Nie zmieniając wyrazu twarzy dźgnąłem go między żebra, a kiedy pisnął, ze stoickim spokojem burknąłem: ups.
- A skąd wy się znacie? - spytałem, gdy Pain się ogarnął.
- Z imprez. Chodzi do tej szkoły, co ja kiedyś. Jesteście w tym samym wieku - odpowiedział na moje pytanie, znów kładąc głowę na moich udach.
- Z imprez - powtórzyłem głupio.
Szczerze powiedziawszy, nigdy nie rozumiałem co to są imprezy. Na żadnej nie byłem. Kojarzyłem je tylko z filmów, książek i różnych seriali czy relacji, przeglądanych w internecie. Czasami próbowałem dowiedzieć się czegoś ciekawego od rudego, ale nie chciał mi nigdy nic opowiadać. Czasem też nie wiele pamiętał, zdarzało się, że wspominał o ludziach od których będzie mnie trzymał z daleka, nawet jak stąd wyjdę. Zawsze prychałem z niezadowoleniem na to, a on całował mnie w usta.
- Mówiłeś mi, że będziesz mnie trzymał z dala od ludzi z imprez.
- On sam się tu przyczołgał, pod moją nieobecność. Poza tym ten akurat jest OK.
Spojrzałem na chłopaka, który uśmiechnął się do mnie szeroko. Miałem wrażenie, że darzy szacunkiem Paina, bo wyglądał jakby kamień spadł mu z sercach przy słowach o tym, że jest "OK".
- Rozumiem. Tak ogólnie, dlaczego przyszedłeś? Byłem pewien, że to było jednorazowe spotkanie.
- Miało nim być - przyznał. - Ale nie mogłem przestać o tobie myśleć, więc przyszedłem.
"Nie mogłem przestać o tobie myśleć"
Tak dziwnie to zabrzmiało. Poczułem jak mój przyjaciel wierci się na łóżku, więc ponownie skierowałem na niego wzrok. Wpatrywał się w syna pani doktor.
- Jeśli masz zamiar odwiedzać go w miarę często - zaczął, a jego ton się zniżył. - Miej na uwadze co się może stać, gdy mu chociażby spadnie włos z głowy.
Cały rudy. Cały nadopiekuńczy, troskliwy, przerażając rudy. Czasami odnoszę wrażenie, że ja nie mam nic do powiedzenia jeśli chodzi o moje bezpieczeństwo.
Czy chociażby przebywanie z ludźmi.
Czy w sumie cokolwiek.
- Oczywiście.

Spędziliśmy w tym gronie kolejne dwie godziny. Rozluźniłem się, podobnie Hashirama poczuł się swobodniej, gdy mój przyjaciel przestał zachowywać się jak matka-lwica, więc gadaliśmy dosłownie o wszystkim. O książkach, o ich życiu, o moim nauczaniu tutaj, o planach, które miały wejść do życia od stycznia, o najnowszym Bondzie na którego wersję na płycie już nie mogę się doczekać, o jedzeniu, grach... No, wszystkim.
Pain poszedł pierwszy, gdy zadzwoniła do niego Konan w sprawie przeniesienia jakieś kanapy do Babci. Ku zaskoczeniu brązowowłosego na pożegnanie pocałował mnie w usta, go poczochrał po głowie i znikł, przy drzwiach posyłając jeszcze buziaczka.
Dzieciak.
- Madara? - zagadnął Senju, więc spojrzałem mu w oczy. - Mogę ci zadać parę pytań, odnośnie twojego życia?
- Ciągle mnie o coś pytasz.
- Wiem. Ale chodzi mi bardziej o twoją przeszłość, pobyt tutaj. Upewniam się, bo może nie chcesz o tym rozmawiać...
Hę? Zabrzmiało to nieco dziwnie, ale kiwnąłem głową.
- Możemy o tym porozmawiać. Co chciałbyś wiedzieć?
Uśmiechnął się lekko, chociaż na jego twarzy malowała się niepewność. Zaczął bawić się palcami.
Senju, przerażasz.
- Kiedy ostatni raz byłeś na mieście? - Serio? Spodziewałem się jakiegoś wybuchu bomby atomowej w piwnicy.
Nie pytajcie.
- Jak miałem osiem lat.
- Od tego czasu nie opuszczałeś terenu szpitala? - Pokręciłem głową. - Czemu?
- Nie mogę. Wychodzę tylko na podwórze, ale to latem. Szczerze powiedziawszy nie znam szczegółów odnośnie tego. - Szczerze powiedziawszy nie znam szczegółów odnośnie mojego zdrowia, tego już na głos nie powiedziałem.
- To nigdy nie byłeś na żadnej imprezie? Na zakupach ze znajomymi? Piwie?
- Nigdy nie piłem alkoholu. Cóż, ośmiolatkowie na imprezy nie chodzą.
Chciał chyba powstrzymać śmiech, ale jednak nie dał rady. Uśmiechnąłem się szeroko. W ten sposób chyba pierwszy raz w jego obecności.
- To nie znasz tego uczucia?
- Nie wiem jak to jest być normalnym nastolatkiem - wyznałem. - Dla mnie to w koło ciebie jest normalne. Ale przez rudego raczej i tak prędko na imprezę się nie wybiorę.
- Kiedy wychodzisz?
- Dwudziestego dziewiątego grudnia. Parę dni po moich osiemnastych urodzinach.
- To może... Mógłbym cię do tego przygotować?
Zamrugałem zaskoczony oczami.
- Co masz na myśli?
- Chciałbym zostać twoim przewodnikiem po świecie zewnętrznym . - Uśmiechnął się szeroko. I to bardzo szeroko.
Widzę go drugi raz w życiu, a zaczynam się poważnie zastanawiać, jakim cudem nie pękły mu wargi od tego ciągłego uśmiechania się. Przy okazji, pięknego uśmiechania się.. Albo jak on to robi, że ma ciągle siłę się tak szczerzyć?
Wyćwiczone mięśnie twarzy, czy co?
- Przewodnikiem? - Musicie przyznać, że zabrzmiało to dziwnie.
Jakoś tak.... Bajkowo? Dobra, bzdury plotę.
- Opowiedzieć ci o wszystkim, a kiedy stąd wyjdziesz wraz z  rudym ci to pokazać. Wciągnąć cię w to - zamachał rękoma - jeszcze raz.
- Brzmi ciekawie. Ale chce ci się tak? - Uniosłem brwi ku górze.
Z tego co on mówi byłoby to czasochłonne zadanie.
- Oczywiście. Jesteś interesującą postacią, Madara.
Uśmiechnąłem się lekko. Kiwnąłem głową, by jeszcze raz potwierdzić moje słowa. Ujął w swoje dłonie moją odpowiedniczkę, musnął skórę wargami i spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Obiecuję, że dołożę wszelkich starań, byś poczuł się w nowej rzeczywistości jak najlepiej!
...Dobra. Takiego wyzwanie się nie spodziewałem, okej? To, że zrobiło mi się tak gorąco to tylko wina zaskoczenia! To, że nagle poczułem takie ciepło, chyba było widać, bo ten uśmiechnął się jeszcze szerzej, PĘKNĄ KIEDYŚ!, i palcem dotknął mojego nosa.