środa, 19 kwietnia 2017

prawdziwy powrot, ale przeprowadzka

stwierdziłam, że ten blog mi się nie podoba, mój stary styl, same chuje i gówna


to ten


http://thedasideofart.blogspot.com/

piątek, 20 listopada 2015

Kakuzu x Hidan - trzy miniaturki

Zszyj mnie raz jeszcze

Tym razem musiał go zszyć z doprawdy dziwnego powodu. Siedzieli akurat w bazie. Kakuzu w swoim pokoju, czytając jakąś książkę, a jego partner do misji gdzieś szwendał się po korytarzach. Nic nie zapowiadało na to, że tego dnia będą potrzebne mu nici. Aż usłyszał donośne stukanie do drzwi. Naprawdę donośne. 
Z niezadowoleniem odłożył książkę na bok, uprzednio zaznaczając odpowiednią stronę, i otworzył drzwi.
- Kazuś! - zawołał uradowany Hidan, pakując się do pokoju. 
"Kazuś" skrzywił się, ale zamknął drzwi. Białowłosy wygodnie usadowił się na łóżku. 
- Co jest? Byłem zajęty. - Usiadł obok niego. 
Nieśmiertelny wzniósł rękę ku górze, ukazując mu dość spore zacięcie na... palcu. Od noża,. Ten debil zapewne robił kanapki i jakimś cudem się uszkodził.
- Co mam z tym zrobić?
- Jak to co? - Nadymał policzki. - Zszyć!
- Hidan - zaczął ostrożnie. - Na takie coś nalepia się plastra. 
Z zaciekawieniem w oczach obserwował jak właściciel fiołkowych ocząt wstaje z posłania i wdrapuje mu się na kolana. Poczuł chłodne dłonie, dotykające jego karku, a następnie oddech tuż nad uchem. 
- Ale ja lubię, jak mnie zszywasz. Lubię jak mnie dotykasz - powiedział najspokojniej w świecie, z dumą obserwując zaskoczenie na twarzy towarzysza.
Następnie zsunął jego maskę, przejeżdżając palcem po jego policzku, delikatnie się nachylił i Kakuzu po chwili poczuł miękkie wargi na swoich. Było to... niezwykle przyjemne, więc objął go w pasie i odwzajemnił pocałunek z zadowoleniem. W głowie miał mętlik, nie rozumiał co się właśnie działo, ale... Po co co analizować coś tak przyjemnego?
Po chwili oderwali się od siebie, a Hidan opierając się czołem o jego czoło wyszeptał:
- No, kochanie, zszyj mnie jeszcze raz!

Fiołki

Kakuzu kwiaty lubił kiedyś, ale to było bardzo dawno temu. Za czasów, kiedy ludzie traktowali je jako dar natury, a nie bezużyteczny przedmiot zarobku kwiaciarzy, którzy korzystali z każdej okazji by opchnąć je po niewiarygodnie wysokiej cenie. Kiedyś po prostu wychodziło się na łąkę, samemu zbierało, a osoba, która otrzymywała kwiecie doceniała trud ukochanego, a nie jakiegoś pracownika tego całego zbiorowiska płatów, łodyg, błyskotek, wstążek i innych dupereli. Dlatego od wielu lat Kakuzu nienawidził kwiatów.
Aż dołączył do Akatsuki, oczywiście. 
Codziennie widział te fioletowe oczy, które tak mu się kojarzyły z fiołkami. Na przykład wtedy, kiedy kogoś mordowali. Czasem wtedy, kiedy ten idiota znów pozwolił uciąć sobie jakąś część ciała. Albo wtedy, gdy wykłócali się o wartość pieniądza. A także wtedy, gdy się całowali. Gdy razem leżeli w łóżku. Czasem wtedy, gdy łączyli się w jedno...
I choć Kakuzu kwiatów nadal nie lubił to fiołki jakoś tolerował!

Tobi

Bo Tobi to dobry chłopiec, prawda? On się słucha, zbiera kwiatuszki, zawsze robi tak jak powiedzą, w przede wszystkim chce, by ludzie byli szczęśliwi! Dlatego na prawdę nie rozumiał czemu pan Hidan był wkurzony, gdy powiedział panu Kakuzu, że po pijaku opowiadał mu jaki on jest wkurzający, nieznośny, ale przede wszystkim cudowny i kochany. Tak, dosłownie takich słów wtedy użył.
Siedział właśnie w kącie kuchni, patrząc z przerażeniem na wkurzonego, białowłosego mężczyznę. Nieśmiertelny dzierżył w dłoni kosę i najwyraźniej chciał mu zrobić krzywdę. Tobi nie rozumiał dlaczego. Przecież relacja skąpca nie była jakoś zła... Tylko zamrugał oczami na opowieść "mandarynki", jak złośliwie mawiał rudy lider.
Swoją drogą... Ciekawe co on teraz robi?
Kiedy kosa zbliżyła się niebezpiecznie blisko do pomarańczowej maski grzecznego chłopca, zamknął on swoje oczka i czekał. I się nie doczekał. Usłyszał trzask broni, która z głośnym stukotem upadła na ziemię. Otworzył, więc oczy.
I zobaczył jak pan Kakuzu namiętnie całuje zarumienionego pana Hidana.
I zadowolony z siebie uciekł z kuchni. Przecież Tobi chciał tylko szczęścia i im je dał, ha! A teraz należy zadbać o dobre samopoczucie Nagato. Aż oblizał pod maską wargi. 

poniedziałek, 16 listopada 2015

Rozdział 2 - obietnica // seria: Przewodnik

Nie wyglądał na przerażonego, kiedy się obudził. 
Nie płakał, nie załamywał się, choć tak jak ja stracił rodziców. Ale z jakiej przyczyny: nie wiem. Podniósł się z łóżka do siadu, rozejrzał po sali. Wyglądał na wkurzonego. Nawet bardzo. Jego rude włosy rozwalone były we wszystkie strony świata, a szare oczy analizowały całą salą. Już rozmawiał z lekarzem i panią psycholog, w sali operacyjnej. Tutaj przywieźli go z godzinę temu, a że ja się nudziłem, postanowiłem tu zajrzeć. Dopiero po przeanalizowaniu całego pomieszczenia jego wzrok zatrzymał się na najbliższym jego łóżku krześle, na którym siedziałem ja. 
Wkurzenie odeszło i pojawiło się... Ciepło. 
- Cześć. - To on odezwał się pierwszy. Postawił nogi na zimnej podłodze, zawsze była lodowata, nie musiałem nawet tego nigdy sprawdzać, i spojrzał w moje oczy.
- Cz-cześć. - Nie wiedziałem, czemu się zająknąłem. Może dlatego, że siedziałam tam ciągle go obserwując, nawet nie widząc dlaczego? Czy może to jego osoba, już wtedy silna, wręcz władcza sprawiła, że czułem się nieswojo?
Chłopak się uśmiechnął i poczochrał mnie po włosach. I nagle poczułem się swobodniej.
- Jesteś Madara, co? Słyszałem o tobie.
- Od kogo? - spytałem zaskoczony, mrugając oczami.
- Od doktor Senju. Ja jestem Pain. - Zabrał dłoń z mojej głowy i wyciągnął w moim kierunku.
Uścisnąłem ją.
Stracił rodziców. Z trudem przeżył. A i tak mi współczuł, okazał ciepło.
Do dziś nie wiem, dlaczego.

Dzień w którym poznałem Paina by jednym z lepszych dni spędzonych w szpitalu. Miałem dziewięć lat, on dwanaście. Po jakimś czasie poznałem też Konan i jej rodziców, czyli nową rodzinę mojego przyjaciela. Nawet po wypisaniu z tej placówki, jak wcześniej wspomniałem, widuję ich niezwykle często. To oni znają mnie najlepiej.
Właśnie siedziałem w swoim pokoju, czytając jakiś kryminał - prezent od doktor Sejnu. Było to z dwa dni po spotkaniu tamtego chłopaka. Przewróciłem stronę, by zacząć czytać dziesiąty rozdział, kiedy drzwi z hukiem się otworzyły. Już po chwili czułem wargi rudego na swoich.
Tak, byliśmy przyjaciółmi, ale to duże dziecko uwielbiało to robić.
- Tak, tak. Też cię kocham - burknąłem, odsuwając go od siebie.
Pain radośnie się wyszczerzył. Niecały miesiąc temu skończył dwadzieścia jeden lat. Zmienił się. I to bardzo. Wciąż miał te rude kudły i szare oczka, ale przebił skórę w wielu miejscach, ah i te dziary. Kolczyki miał m.in po parę w uszach, w dolnej wardze, brwi i SUTKACH. A tatuaże na ramionach. Glany, papierosy, darcie japy w głośnikach, ale to ogółem dobry chłopak.
- Co tam? - spytał, siadając w swoich buciorach na łóżku.
Położył mi głowę na kolanach, więc zacząłem się bawić jego włosami.
- Nic konkretnego. Jak tam studia?
- Dobrze. Ostatnio doszedłem do wniosku, że trochę się poobijam. Madara? - Idiota.
- No?
- Jak stąd wyjdziesz - wziął w swoje łapki moją dłoń, tą która nie bawiła się jego włosami - pójdź do mojego starego liceum!
Mimowolnie z moich ust wydobył się chichot. Skinąłem głową.
- Pójdę.
Puścił moje palce, sięgnął do mojej twarzy, uniósł głowę i znów mnie pocałował. Tym razem był to delikatny, leniwy całus od którego zrobiło mi się ciepło na sercu. Choć jego kolczyk nieco przeszkadzał, więc wysunąłem język i specjalnie nim go dźgnąłem w przebite miejsce. Jęknął cicho z niezadowoleniem, po czym ugryzł mnie w ów mięsień. Prychnąłem.

Siedzieliśmy już dobre dwie godziny gadając o głupotach, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Od kiedy ktoś tu puka?
Pozwoliłem na wejście, naciśnięto klamkę... i spojrzałem zaskoczony na Hashiramę. Stał w pasującej do jego oczu ciemnozielonej koszuli i jasnych jeansach. Uśmiechał się.
- Cześć księżniczko! - ...Czemu on zwraca się do mnie w ten sposób? - I rudy? Co ty tu robisz?
- Senju? Chyba raczej co ty tu robisz. - Rudy podniósł się z moich kolan, a ja skinąłem głową do nowo przybyłego.
Właśnie. Co on tu robi?
- Wpadłem w odwiedziny. To wy się znacie?
- Od kiedy skończyłem dwanaście lat. Czemu wpadłeś do Madarci w odwiedziny? - "Madarci"?
- Ostatnio jak byłem u matki wpadłem na niego i nooo... Teeen...
Nie miałem bladego pojęcia, czemu w tym momencie rudy zaczął się chichrać. Nie zmieniając wyrazu twarzy dźgnąłem go między żebra, a kiedy pisnął, ze stoickim spokojem burknąłem: ups.
- A skąd wy się znacie? - spytałem, gdy Pain się ogarnął.
- Z imprez. Chodzi do tej szkoły, co ja kiedyś. Jesteście w tym samym wieku - odpowiedział na moje pytanie, znów kładąc głowę na moich udach.
- Z imprez - powtórzyłem głupio.
Szczerze powiedziawszy, nigdy nie rozumiałem co to są imprezy. Na żadnej nie byłem. Kojarzyłem je tylko z filmów, książek i różnych seriali czy relacji, przeglądanych w internecie. Czasami próbowałem dowiedzieć się czegoś ciekawego od rudego, ale nie chciał mi nigdy nic opowiadać. Czasem też nie wiele pamiętał, zdarzało się, że wspominał o ludziach od których będzie mnie trzymał z daleka, nawet jak stąd wyjdę. Zawsze prychałem z niezadowoleniem na to, a on całował mnie w usta.
- Mówiłeś mi, że będziesz mnie trzymał z dala od ludzi z imprez.
- On sam się tu przyczołgał, pod moją nieobecność. Poza tym ten akurat jest OK.
Spojrzałem na chłopaka, który uśmiechnął się do mnie szeroko. Miałem wrażenie, że darzy szacunkiem Paina, bo wyglądał jakby kamień spadł mu z sercach przy słowach o tym, że jest "OK".
- Rozumiem. Tak ogólnie, dlaczego przyszedłeś? Byłem pewien, że to było jednorazowe spotkanie.
- Miało nim być - przyznał. - Ale nie mogłem przestać o tobie myśleć, więc przyszedłem.
"Nie mogłem przestać o tobie myśleć"
Tak dziwnie to zabrzmiało. Poczułem jak mój przyjaciel wierci się na łóżku, więc ponownie skierowałem na niego wzrok. Wpatrywał się w syna pani doktor.
- Jeśli masz zamiar odwiedzać go w miarę często - zaczął, a jego ton się zniżył. - Miej na uwadze co się może stać, gdy mu chociażby spadnie włos z głowy.
Cały rudy. Cały nadopiekuńczy, troskliwy, przerażając rudy. Czasami odnoszę wrażenie, że ja nie mam nic do powiedzenia jeśli chodzi o moje bezpieczeństwo.
Czy chociażby przebywanie z ludźmi.
Czy w sumie cokolwiek.
- Oczywiście.

Spędziliśmy w tym gronie kolejne dwie godziny. Rozluźniłem się, podobnie Hashirama poczuł się swobodniej, gdy mój przyjaciel przestał zachowywać się jak matka-lwica, więc gadaliśmy dosłownie o wszystkim. O książkach, o ich życiu, o moim nauczaniu tutaj, o planach, które miały wejść do życia od stycznia, o najnowszym Bondzie na którego wersję na płycie już nie mogę się doczekać, o jedzeniu, grach... No, wszystkim.
Pain poszedł pierwszy, gdy zadzwoniła do niego Konan w sprawie przeniesienia jakieś kanapy do Babci. Ku zaskoczeniu brązowowłosego na pożegnanie pocałował mnie w usta, go poczochrał po głowie i znikł, przy drzwiach posyłając jeszcze buziaczka.
Dzieciak.
- Madara? - zagadnął Senju, więc spojrzałem mu w oczy. - Mogę ci zadać parę pytań, odnośnie twojego życia?
- Ciągle mnie o coś pytasz.
- Wiem. Ale chodzi mi bardziej o twoją przeszłość, pobyt tutaj. Upewniam się, bo może nie chcesz o tym rozmawiać...
Hę? Zabrzmiało to nieco dziwnie, ale kiwnąłem głową.
- Możemy o tym porozmawiać. Co chciałbyś wiedzieć?
Uśmiechnął się lekko, chociaż na jego twarzy malowała się niepewność. Zaczął bawić się palcami.
Senju, przerażasz.
- Kiedy ostatni raz byłeś na mieście? - Serio? Spodziewałem się jakiegoś wybuchu bomby atomowej w piwnicy.
Nie pytajcie.
- Jak miałem osiem lat.
- Od tego czasu nie opuszczałeś terenu szpitala? - Pokręciłem głową. - Czemu?
- Nie mogę. Wychodzę tylko na podwórze, ale to latem. Szczerze powiedziawszy nie znam szczegółów odnośnie tego. - Szczerze powiedziawszy nie znam szczegółów odnośnie mojego zdrowia, tego już na głos nie powiedziałem.
- To nigdy nie byłeś na żadnej imprezie? Na zakupach ze znajomymi? Piwie?
- Nigdy nie piłem alkoholu. Cóż, ośmiolatkowie na imprezy nie chodzą.
Chciał chyba powstrzymać śmiech, ale jednak nie dał rady. Uśmiechnąłem się szeroko. W ten sposób chyba pierwszy raz w jego obecności.
- To nie znasz tego uczucia?
- Nie wiem jak to jest być normalnym nastolatkiem - wyznałem. - Dla mnie to w koło ciebie jest normalne. Ale przez rudego raczej i tak prędko na imprezę się nie wybiorę.
- Kiedy wychodzisz?
- Dwudziestego dziewiątego grudnia. Parę dni po moich osiemnastych urodzinach.
- To może... Mógłbym cię do tego przygotować?
Zamrugałem zaskoczony oczami.
- Co masz na myśli?
- Chciałbym zostać twoim przewodnikiem po świecie zewnętrznym . - Uśmiechnął się szeroko. I to bardzo szeroko.
Widzę go drugi raz w życiu, a zaczynam się poważnie zastanawiać, jakim cudem nie pękły mu wargi od tego ciągłego uśmiechania się. Przy okazji, pięknego uśmiechania się.. Albo jak on to robi, że ma ciągle siłę się tak szczerzyć?
Wyćwiczone mięśnie twarzy, czy co?
- Przewodnikiem? - Musicie przyznać, że zabrzmiało to dziwnie.
Jakoś tak.... Bajkowo? Dobra, bzdury plotę.
- Opowiedzieć ci o wszystkim, a kiedy stąd wyjdziesz wraz z  rudym ci to pokazać. Wciągnąć cię w to - zamachał rękoma - jeszcze raz.
- Brzmi ciekawie. Ale chce ci się tak? - Uniosłem brwi ku górze.
Z tego co on mówi byłoby to czasochłonne zadanie.
- Oczywiście. Jesteś interesującą postacią, Madara.
Uśmiechnąłem się lekko. Kiwnąłem głową, by jeszcze raz potwierdzić moje słowa. Ujął w swoje dłonie moją odpowiedniczkę, musnął skórę wargami i spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Obiecuję, że dołożę wszelkich starań, byś poczuł się w nowej rzeczywistości jak najlepiej!
...Dobra. Takiego wyzwanie się nie spodziewałem, okej? To, że zrobiło mi się tak gorąco to tylko wina zaskoczenia! To, że nagle poczułem takie ciepło, chyba było widać, bo ten uśmiechnął się jeszcze szerzej, PĘKNĄ KIEDYŚ!, i palcem dotknął mojego nosa.


sobota, 31 października 2015

Hashirama x Madara - Mama

Natchnienie dał mi listopad!
*

Kochałem ją za to, jak się śmiała.
Chichotała prawie zawsze, a jej pełne wargi wykrzywione były w szerokim uśmiechu. Oczywiście, często się na nas wkurzała, ale zawsze jej przechodziło. Nie pokazywała nam swoich łez, bo nie chciała, żebyśmy byli smutni. Pocieszała nas nawet wtedy, kiedy jej było ciężko.
Kochałem ją za to, jak dobra była.
Nigdy nie odwracała się plecami do potrzebującego. Pomagała, nawet jak nie pieniędzmi, to dobrym gestem. Uśmiechem, podaniem dłoni, zwykłą rozmową. Zawsze sprawiała, ze ludzie w koło niej promienieli i zapominali o problemach.
Kochałem ją za to, że była tak cierpliwa.
Kiedy dostawaliśmy kolejną jedynkę, tylko mówiła, że damy radę się poprawić. Kiedy po raz kolejny wróciliśmy z boiska cali brudni, tylko uśmiechała się z pobłażaniem. Kiedy po raz kolejny się z kimś pobiliśmy, cierpliwie tłumaczyła, że słowo jest mocniejsze. 
Kochałem ją za to, jak była dobrą nauczycielką.
Potrafiła wszytko wytłumaczyć,  krok po kroku. Nie spieszyła się. Nie mieliśmy problemów z matematyką, chemią. historią. Nauczyła nas także jak postępować z ludźmi. Jak być dobrym człowiekiem.
Kochałem ją za to, jak była odważna.
Wychowywała nas sama. Ona, ja i Tobirama tworzyliśmy całą rodzinę. Póki nie wyrośliśmy na tyle, by jej pomagać, sama musiała zarobić, ugotować obiad, posprzątać. Pokazała nam, że nie należy się poddawać, nieważne ile stracimy. Że życie z czasem stanie się dla nas czymś wspaniałym, ale sami musimy na to zapracować.
Kochałem ją za to, jak wyrozumiała była.
Do dziś pamiętam ten moment. Miałem wtedy 17 lat, było koło sierpnia. Podszedłem do Mamy z lekko spuszczoną głową i powiedziałem dwa słowa. "Mam chłopaka". Byłem pewien, że się zirytuje, wkurzy, ale tylko się uśmiechnęła. "To świetnie kochanie. Ale czemu przychodzisz tutaj taki smutny, niepewny? Chciałabym go jak najszybciej poznać!"
Kochałem ją za to, ile miała siły w sobie.
Nawet kiedy była już bliska śmierci to zamiast leżeć w łóżku z moją pomocą zasiadała do stołu. Jadła, śmiała się, rozmawiała. Bardzo Cię polubiła, mój kochany. Kładła dłonie na Twoich policzkach, tarmosiła i powtarzała, jaki jesteś wspaniały. Ty zawsze wtedy się rumieniłeś, nieśmiało coś mamrocząc pod nosem. Nawet kiedy nic już nie jadła, brała Cię za rękę i siadaliście w salonie, gdzie godzinami rozmawialiście. Chciała Cię poznać jak najlepiej w te cztery lata, od kiedy jej o Tobie powiedziałem do kiedy miała umrzeć.
Kochałem ją za to, że mnie kochała.
Kochałem ja za to, że nauczyła mnie kochać.
Kochałem ją, i kocham nadal choć jej tu nie ma, za to, że dzięki niej teraz Ty możesz kochać mnie.

Wpatrywałem się w grób na którym widniało to znajome imię i nazwisko. Nie żyła już sześć miesięcy. Zmarła z uśmiechem na ustach, po ciężkiej walce z chorobą.
Dziś był pierwszy listopada, było cholernie zimno. Nie założyłem szalika pewien, że tylko zajrzę, zapalę znicza i pójdę. A siedziałem na tej ławce już chyba trzydziestą minutę.
Drgnąłem lekko, gdy poczułem opatulający mnie szalik. Zamrugałem zaskoczony oczami, patrząc w Twoje czarne tęczówki. Uśmiechałeś się lekko.
- Wiedziałem, że powinieneś wziąć go od razu. Po co się kłóciłeś? - Twój głęboki, ciepły głos.
Poczułem, że się rumienię na ten "opieprz".
- Myślałem, że wrócimy szybko.
- Nigdy nie wróciliśmy wcześniej niż po pół godziny - zauważyłeś, kładąc swoje dłonie w rękawiczkach na moje policzki.
Zmrużyłem oczy z zadowoleniem. To był te puchate rękawiczki z naszytym świętym Mikołajem, zrobione przez moją Mamę na Twoje dwudzieste drugie urodziny. Podniosłem się z ławki, obejmując Cię w pasie. Mój czerwony nos znalazł schronienie pomiędzy czarnymi kosmykami.
- Madara?
- No?
- Kocham cię. - Odsunąłem się lekko,by spojrzeć Ci w twarz.
Uśmiechałeś się. Tym pełnym miłości uśmiechem, który tak bardzo upodabniał Cię do mojej Matki. Choć podobieństwa między Wami teoretycznie być nie powinno.
- Wiem o tym, idioto. Też Cię kocham.
Od razu się schyliłem, by złożyć pocałunek na Twoich zimnych wargach. Cicho się zaśmiałeś.

Mamo, chociaż Ciebie ze mną już nie ma, to jednak zadbałaś o to, bym nie czuł pustki po Twoim odejściu. Dziękuję Ci za wszystko. Za miłość, za naukę, za życie. Za to, że miałem cudowną przeszłość i za to, że mam Go u boku, co jest zapowiedzią cudownej przyszłości.

środa, 14 października 2015

Rozdział 1 - syn // seria: Przewodnik

Miałem wtedy osiem lat. Dokładnie pamiętam ten dzień. Był dwudziesty siódmy grudnia, okres świąteczny. Do tego parę dni po moich urodzinach, które wypadały w przeddzień Bożego narodzenia - dwudziestego czwartego. Właśnie jechaliśmy jedną z bocznych uliczek do ciotuni Mikoto. Strasznie wtedy padał śnieg, widoczność była wręcz minimalna. To były białe święta. Takie jak z pocztówek czy różnych filmów. Miasta przykryte białym puchem świeciły różnymi ozdobami, a kolędnicy i sprzedawcy spacerowali w narciarskich kurtkach, które pozwalały nie zamarznąć im przez parę godzin stania na tym mrozie. Za każdy dar, czy kupno jakiegoś przedmiotu niezwykle głośno dziękowali i życzyli jak najwspanialszych świąt. choć zapewne mieli już kompletne dość tej pracy. Kiedy jechaliśmy w radiu puścili ulubioną kolędę mojego Brata, "Cichą noc". Siedzący obok mnie sześciolatek radośnie śpiewał z wokalistką o anielskim głosie, a czasem słowo lub dwa dośpiewała Mama. Ja z Tatą jedynie uśmiechaliśmy się szeroko, słuchając ich wykonu. Izuna głośno krzyczał, kiedy wygrywana była melodia między zwrotkami, żeby Ojciec włączył jeszcze głośniej, a ja go upominałem, żeby w taką pogodę nie rozpraszał Go radiem. 
- Spokojnie, Madara - śmiał się Ojciec, już zdejmując rękę z kierownicy. - Tylko podgł...
Nie zdążył. Chwila nieuwagi, a zza zakrętu wyłonił się ogromny TIR. Dłoń Taty na powrót wróciła na kierownicę, nacisnął prędko hamulec. Pamiętam, że Matka krzyczała przerażona, a Izuna trzymał dłoń na ustach. Uderzyliśmy w pojazd. Zrobiło mi się gorąco, zobaczyłem płomienie. Pomiędzy językami ognia dostrzegłem Matkę, która z zakrwawioną twarzą i szeroko otwartymi oczami patrzyła na Tatę. Ten miał podobną minę i tą samą ciecz, która pobrudziła całą jego twarz. Nie zdążyłem spojrzeć na Brata. W mojej głowie szumiały tylko dźwięki "cichej nocy", a potem świat ucichł. 

Kiedy się obudziłem, z dziecięcą nadzieją, że to tylko sen, nie byłem już w samochodzie. Nie widziałem Mamy, Taty i Brata. Nie słyszałem kolędy, ale widziałem biel. Ściany, sufit, pościel, moje ubranie, czy raczej tylko spodnie. Z chwilą w której otworzyłem oczy, byłem w pomieszczeniu sam. Bolała mnie głowa i cały tors. Nie chciałem leżeć, było mi mało wygodnie. Ledwo podniosłem się do siadu. Mój wzrok padł na brzuch. Był cały czerwony, gdzieniegdzie pojawiły się dziwne bąble. Byłem przerażony. Wyglądało to jak na zdjęciach po poważnych wypadkach, które pokazywała nam wychowawczyni w podstawówce. Dotknąłem głowy. Miałem bandaż, ale włosy wciąż sięgały za kark. Dopiero wtedy zauważyłem różne kabelki podłączone do mojej skóry. Nie widziałem ich wtedy po raz pierwszy, chorowałem od dziecka. Już raz byłem bliski śmierci. Wiedziałem, że tamten moment był drugim. 
I wtedy zacząłem się zastanawiać, gdzie są Rodzice. Byłem pewien, że nic im się nie stało. Mieli przecież... Otwarte oczy. Patrzyli na siebie, prawda? Byłem pewien, że są zdrowi. Że zaraz tu przyjdą. Już myślałem, że wejdą kiedy usłyszałem klamkę, ale w drzwiach pojawiła się kobieta w białej sukience. Spojrzała na mnie i przyłożyła dłoń do ust. 
- Pani doktor, pani doktor! Obudził się! - zaczęła krzyczeć, po czym wbiegła do pomieszczenia. 
Zbliżyła się do mnie i lekko mnie przytuliła, nie trącając skóry na brzuchu. Gorzko płakała. Wtedy nie wiedziałem, dlaczego. Przyszła pani doktor. Coś mówiła, że to cud. Zaczęłam mnie badać, sunęła ręką po moim ciele. Nie pamiętam dokładnie co mówiła i robiła. Byłem wstrząśnięty.

Po ośmiu dniach, które spędziłem samotnie w szpitalu zacząłem się niecierpliwić. Kiedy Pielęgniarka przyszła do mnie z kolejną porcją niebieskiego płynu, zapytałem się jej, gdzie są moi Rodzice. Gdzie jest mój Brat. Gdzie jest moja rodzina. Nie odpowiedziała. Wyszła, ale po chwili wróciła z inną Panią - taką z rudymi włosami i piegami. Rozmawiałem z nią już wcześniej, była dla mnie bardzo miła. Dlatego ją polubiłem. Dzieci od zawsze uwielbiały tych radosnych ludzi, prawda?
- Madara, słońce - powiedziała wtedy. Nie wiedziałem, że jej słowa będą mi towarzyszyć do końca mojego życia. Wpatrywałem się w nią z lekkim niecierpliwieniem. - Twoi Rodzice, twój Brat... Oni... są gdzie indziej, wiesz? Ale z pewnością są szczęśliwi, choć za Tobą tęsknią.
Chciała mi wkręcić jakaś cholerną bajeczkę, jaką się wkręca innym dzieciom, gdy tracą wszystko. Ale ja zawsze wszystko rozumiałem. Po tych słowach już jej nie słuchałem. Ciągle coś mówiła, ale ja spojrzałem na swoje dłonie. Zamknąłem oczy, z trudem powstrzymując łzy. Tego dnia zrozumiałem, że nie żyją. Że ocalałem tylko ja. 

Po czasie wiedziałem jak będzie wyglądać moje życie. Mieli wypuścić mnie ze szpitala dopiero po skończeniu osiemnastego roku życia, do tego czasu szpital miał być moim domem. Pochodziłem z bardzo bogatej rodziny, więc nasz dobytek mógł bez problemu zapewnić mi dostatek i opiekę medyczną. Nie wiedziałem, czemu nie dali mnie do cioci Mikoto. Ale cieszyłem się, że nie dali mnie do domu dziecka. Nigdy nie chciałbym mieć nowych rodziców, poza tym miałem w przedszkolu kolegę, który tam mieszkał. Mówił, że to beznadziejne miejsce. Od teraz miałem uczyć się w szpitalu, miałem funkcjonować w szpitalu. Miałem wychodzić na spacery tylko pod nadzorem, ale nie mogłem wychodzić w zimę. Rana na brzuchu była bolesna. Do tego, jak kiedyś usłyszałem z ust Doktor Anastazji Senju, pani, która mną się ciągle opiekowała, uraz psychiczny był głęboki, do tego stare choroby. Było niebezpiecznym trzymać mnie z daleka od szpitala, a mróz skutecznie mógłby zepsuć moje leczenie. Do tego zdecydowali się wyleczyć to, co pojawiło się, kiedy się urodziłem. Miałem za tę parę lat być całkowicie zdrów.

Wiedziałem, jak bardzo zmieni się moje życie. I wiedziałem, że będę czuł się jak w więzieniu. 


Teraz mam siedemnaście lat. Jest październik. Za dwa miesiące będę pełnoletni i opuszczę to miejsce. Westchnąłem ciężko, spoglądając na swoje dłonie. Zdążyłem przyzwyczaić się do tego miejsca. Po tylu latach już zapomniałem jak to jest "na zewnątrz". Po tylu latach zapomniałem jaki jest śnieg, jaki jest deszcz. Jak się robi zakupy, jak wygląda szkoła, jak się czuje chłopiec, który chodzi na urodziny do przyjaciela z klasy.
Właśnie spacerowałem po korytarzach szpitala, wspominając moje życie. Ot tak, czasami najzwyczajniej w świecie człowiek musi pomyśleć. Przez wszystkie lata spełnione tutaj poznałem wielu ludzi. Ale nikt nigdy nie został tutaj tak długo jak ja. Jedynymi powtarzającymi się osobami była brązowowłosa doktor Senju i psycholog Smith. Czasami zaglądał też do mnie Pain. Chłopak, który wylądował na moim oddziele również ciężko ranny, jakoś rok po mnie. Nie wiedziałem czemu, nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Wiem tyle,że również stracił rodziców. Jest ode mnie starszy o trzy lata. Po parunastu miesiącach spędzonych w tym ośrodku zamieszkał u rodziny swojej najlepszej przyjaciółki, Konan. Ale do dziś do mnie zagląda. Przychodzą oboje, z tą dziewczyną. Są moimi najlepszymi przyjaciółmi. Są wszystkim, co mam. Postanowiłem zejść po schodach w dół. Było tutaj strasznie cicho, słyszałem własny oddech. No cóż, była dopiero 6:30, a to oddział zamknięty. Włożyłem ręce do kieszeni ciemnych dresów, kiedy nagle świat zawirował. Zasłabłem, pewnie przez te wczorajsze leki. Jeszcze nie skończyły swojego działania. Głowa zaczęła mnie strasznie boleć, schody wirować, a rama wydawała się być odległa. Mimo to udało mi się do niej zbliżyć, mocno się o nią oparłem, zamknąłem oczy...
- Hej, księżniczko, wszystko w porządku? - usłyszałem ciepły, młodzieńczy głos.
Nie widziałem jego posiadacza. Obraz się rozmazywał. Większość osób w moim przypadku zaczęłaby panikować. Dla mnie to nic niezwykłego. Czuję się tak raz na cztery miesiące. Teraz prawdopodobnie już ostatni.
- Nie "księżniczko" - odjęknąłem cicho. - W głowie mi się kręci, zaraz mi przejdzie.
- Wyglądasz tak, jakbyś miał zaraz zemdleć. - Usłyszałem, jak wchodzi dwa schodki wyżej. - Nie wystrasz się.
Nie zdążyłem zapytać czego mam się nie wystraszyć. Poczułem, jak nieznajomy mnie podnosi i wygodnie układa sobie w ramionach. Chciałem zacząć protestować, zwłaszcza, ze powoli zaczynałem normalnie funkcjonować. Nadymałem policzki, ale ten całkowicie to zignorował.
- Zaprowadzę cię do doktor. Leczy cię...?
- Pani Senju - odparłem, czując jak chłopak swobodnie schodzi po schodach.
Zaczynałem lepiej widzieć. Zamrugałem kilkakrotnie oczami i już prawie wszystko wróciło do normy. Spojrzałem na chłopaka. Nastolatek o lekko ciemnej cerze, zielonych oczach i sięgających karku brązowych włosach. Uśmiechał się delikatnie do mnie. Miał łagodne, miłe dla oka rysy twarzy. Kogoś cholernie mi przypominał...
- Już nie masz takich zamglonych oczu - stwierdził. - Czujesz się lepiej?
W odpowiedzi niepewnie kiwnąłem głową. Właśnie zrozumiałem w jak absurdalnej sytuacji się znalazłem. Do tego serce biło mi niezwykle szybko, a na policzkach poczułem dziwne ciepło. Cholera, czyżbym się rumienił?!
- Mogę iść sam - zauważyłem. - Zwłaszcza, że zbliżamy się do gabinetu.
- Co? Oh, faktycznie już blisko. Przegapiłbym te drzwi, tak się na ciebie zapatrzyłem - mruknął rozbawiony, a mi zrobiło się jeszcze cieplej. Ale prośbę zignorował.
Postawił mnie dopiero przed samymi drzwiami, po czym w nie zapukał. Po cichym "zapraszam", weszliśmy do środka.
Gabinet doktor Senju był nieduży, ale niezwykle przyjemny. To nie było pomieszczenie do leczenia, coś na rodzaj biura. Jasnoniebieskie ściany, drewniana podłoga i to ogromne biurko, które chyba zawsze zawalone było papierami. Kobieta właśnie stukała coś w klawiaturę jej laptopa. Zawsze, kiedy tutaj przychodziłem komputer był włączony, ale zwykle pisała w różnych notesach.
- Hashirama? Co ty tu robisz? - spytała zaskoczona. Znali się? Skąd?
- Cześć, mamo - ah.... stąd. - Tata mnie przysłał, bo zapomniałaś dokumentów.
- No tak, miałam po nie dzwonić. - Kobieta uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Następnie spojrzała na mnie.. - A co z tobą robi Madara? Stało się coś?
- Zasłabł na schodach, więc go przyniosłem.
- Chyba przyprowadziłeś.
- Nie, mamo, nie pomyliłem się. - Wyszczerzył się radośnie.
I w tym momencie zrozumiałem, jak piękny jest jego uśmiech.
- To nic takiego - zapewniłem, czując na sobie spojrzenie kobiety. - Efekt uboczny moich leków. Mówiłem, że zaraz mi przejdzie. Ale nie słuchał mnie.
Pani Anastazja zaczęła głośno się śmiać. Miała radosny, dźwięczny śmiech. Często to robiła. Była niezwykle radosną i optymistyczną kobietą. Z tego co zauważyłem, w ich rodzinie była to rzecz dziedziczna. Przechyliłem na ten wybuch głowę w bok, a burza moich włosów za mną. Ugh, dopiero teraz sobie uświadomiłem, że zapomniałem je związać.
- Wybacz, on już taki jest. Zawsze musi dopiąć swego, czymś się zająć. To Hashirama, daj te dokumenty. Do szkoły nie idziesz?
- Idę, lekcje mam za jakieś pięćdziesiąt minut. Zdążę.
- Oh, rozumiem. To odprowadź mojego kochanego wychowanka i leć, bo się spóźnisz.
- Mogę iść sam - zauważyłem, ale już poczułem ciepłą dłoń na swojej.
Spojrzałem zaskoczony na wyszczerzonego Hashiramę, który jedynie kiwnął głową.

Chłopak przez całą drogę, aż od gabinetu pani doktor do mojej sali trzymał mnie za rękę. Była strasznie ciepła i z pewnością cięższa od mojej małej, wiecznie zimnej odpowiedniczki. Ogólnie, dopiero teraz to zauważyłem, ale chłopak nie dość, że dobrze zbudowany, wyższy był o pół głowy. Może więcej. Sam ogólnie jestem chucherkiem, jak to pani psycholog mawia. Jestem niski, szczupły, kompletnie niewysportowany. Moje włosy sięgają pasa, są czarne. Tak samo jak oczy. Mam usta o dość mocnym kolorze i rysy twarzy, które były dość dziewczęce. Często mylono mnie z płcią przeciwną, jestem strasznie podobny do świętej pamięci Matki. Pierwsze co planuję zrobić po opuszczenia szpitala jest zaczęcie ćwiczeń. Miałem zamiar przestać wyglądać jak "mała dziewczynka", jak złośliwie mawiał Pain. Ale nie mam zamiaru ścinać włosów. Izuna nigdy nie chciał, żebym to robił.
- Nie wygląda to jak typowa sala szpitalna - stwierdził brązowowłosy, kiedy weszliśmy do środka.
- Bo nie jest typowa. To mój pokój, już dziewiąty rok tu funkcjonuję - rzuciłem spokojnie.
Chłopak nie odpowiedział. Zamrugał zaskoczony oczami, ale pokiwał spokojnie głową. Spojrzał na zegarek, który wisiał nad moim łóżkiem i ciężko westchnął.
- To ja lecę, jeszcze spóźnię się na lekcje. Miłego dnia, Madara. - Pochylił się nade mną, musnął wargami moje czoło i wyszedł z pomieszczenia.
- Miłego dnia... - wyszeptałem do zamkniętych już drzwi.
Hashiramo Senju, jesteś niezwykłym człowiekiem.


____

DZIEŃ DOBRY!
Po dość długim czasie wstawiam opowiadanie na tego bloga. To co widzicie u góry jest serią, którą dość długo chciałam już napisać. Najprawdopodobniej "Przewodnik" będzie miał od 10 do 15 rozdziałów, a pomiędzy nimi czasem pojawi się one-shot czy też two-shot. Po zakończeniu tego mam w planach zaczętą już serię kryminalną, która w porównaniu do tego nie będzie już słodkim, romantycznym czymś, a krwawą historią.
No cóż,
do napisania!

Wasza Hao.

niedziela, 22 marca 2015

MadaIzu - starszy brat

Od zawsze Cię podziwiałem! Byłeś dla mnie wzorem do naśladowania, byłeś moim ideałem. Nie liczyło się nic, prócz Ciebie. Mógł nawet nadejść koniec świata, a ja byłbym szczęśliwy, jeśli nadal moje istnieje nie byłoby Ci obojętne.
Kochałem Cię od zawsze. Nie obchodziło mnie to, że ojciec faworyzuje Ciebie. Cieszyłem się z Twojego każdego, nawet najmniejszego osiągnięcia. Byłem dumny, gdy obudziłeś sharingana, a jednocześnie wraz z Tobą smutny, bo przecież straciłeś przyjaciela. Współczułem Ci, odczuwałem to razem z Tobą, ale byłem też zazdrosny. Z każdym dniem, tygodniem, miesiącem, w których spędzałeś czas z "chłopakiem od Senju", zaczynałem rozumieć, że moja miłość nie do końca jest tą, którą darzą się wzajemnie rodzeństwa.
Chciałem mojego idealnego braciszka zachować tylko dla siebie. Chciałem byś był tylko mój. Później zdałem sobie sprawę, że do kłótni doszło nie tylko z winy ojców - przecież próbowano zaatakować mnie. Broniłeś swojego brata. Kiedy to zrozumiałem, chodziłem smutny. Bałem się wtedy, że mnie znienawidziłeś. Hashirama był dla Ciebie ważny, a jego strata po części była moją winą. Drżałem na samą myśl, że kiedyś nadejdzie moment w którym nie zauważę ataku, zostanę zamordowany, a Ty się uśmiechniesz i nie będziesz chciał mnie nawet pomścić.
Ale rozwiałeś moje wątpliwości. Doskonale pamitętam tamtą noc. Śniło mi się, że krzyczysz mi w twarz, że mnie nienawidzisz. Przebudziłem się zalany potem, drgawki opanowały całe moje ciało. Wyszedłem na dwór, do ogrodu, tak jak zawsze. Usiadłem na schodkach, schowałem twarz w dłoniach i... po chwili poczułem dłoń na karku. Twoją. Poderwałem głową do góry, a Ty się uśmiechnąłeś. Usiadłeś obok mnie i zacząłeś wpatryawać się w gwiazdy. Ja nie potrafiłem oderwać oczu od Ciebie. Dłuższą chwilę milczałeś, wpatrując się w konkretny punkt na niebie. Wyglądałeś tak... Pięknie, cudownie, niewinnie. Niczym anioł stróż. Mój anioł stróż. Nie wiem, ile czasu minęło. Czas wtedy się zatrzymał. Byłeś tylko Ty, światło księżyca przeplatajace się między kosmykami Twoich włosów i ja. Słaby, nic nie znaczący ja, dla którego byłeś bogiem. Nic nie znaczący ja, który myślał, że jego bóg go znienawidził. W tym momencie, przeszło mi przez myśl, że niby siedzisz w mojej głowie. Bo spojrzałeś na mnie, uśmiechnąłeś się cieplej i położyłeś dłoń na mojej głowie.
- Kocham cię, braciszku. I nieważne co się stanie, bo zawsze będę cię kochać.
Serce zaczęło mi szybciej bić. Chciałem coś odpowiedzieć, przytulić Cię... Cokolwiek. Jednakże pocałowałeś mnie w czoło, wstałeś i odszedłeś w głąb domu. Ale zrozumiałem, że ten incydent z braćmi Senju niczego między nami nie zepsuł.
Dalej byłes mój.
Nie jego.
Pamiętam, że od tego dnia znów zacząłem ciężej trenować. Chciałem być dla Ciebie pomocą, tarczą, nie zawadą. Wiem, że często mnie obserwowałeś. Czasem pomagłeś. Byłem taki szczęśliwy, ale... Chciałem więcej.
Pragnąłem Cię jeszcze bliżej. Mocniej. Bardziej. To takie... niemoralne. Nieodpowiednie. Złe. Ale, tak było. Długo zbierałem odwagę, by Ci to powiedzieć.
Zapragnąłem zrobić to dzisiaj. Jednakże los do tego nie dopuścił. Leżę na zimnej ziemi, ledwo oddycham, krwawię, umieram.
Ty klęczysz nade mną, zalany łzami. W swoich ciepłych dłoniach trzymasz moją zimną odpowiedniczkę. Drżysz. Zagryzasz wargi. Pobrudzobne krwią włosy opadają Ci na twarz.
Jesteś zły. I smutny. Chcesz zabić człowieka, który mi to zrobił. Chcesz sie zemścić. Za mnie.
Drżącą ręką proszę Cię, abyś się nachylił. Spełniasz moją prośbę, udaje mi się ująć Twoją twarz w dłonie. Stykam moje zimne usta z Twoimi ciepłymi odpowiedniczkami. Zaskoczony otwierasz szerzej oczy, ale po chwili odwzajemniasz muśnięcie.
Uśmiecham się do Ciebie. Szepce drżącym głosem, jak bardzo Cię kocham.
Następnie zamykam oczy. Ból znika. Już nic nie słyszę, Twoja cudowna twarz się zamazuję. Bezwiednie opadam na ziemię, głuchy huk rozlega się w mojej głowie.
Umieram.
Odchodzę.
Znikam.
Ale chociaż jestem szczęśliwy.
Dzięki Tobie, Madara.
~
THE END.
Na zamówienie Bladego Księżyca. Przepraszam, osatnio nie potrafię pisać szczęśliwcyh zakończeń.
Następne będzie prawdopodobnie Madara x Kakashi dla Shirozaki. ^^ Potem TobiMada. Czemu wszyscy chcą Madarę? XDDD


Pozdrawiam,
Tajjemnicza