sobota, 31 października 2015

Hashirama x Madara - Mama

Natchnienie dał mi listopad!
*

Kochałem ją za to, jak się śmiała.
Chichotała prawie zawsze, a jej pełne wargi wykrzywione były w szerokim uśmiechu. Oczywiście, często się na nas wkurzała, ale zawsze jej przechodziło. Nie pokazywała nam swoich łez, bo nie chciała, żebyśmy byli smutni. Pocieszała nas nawet wtedy, kiedy jej było ciężko.
Kochałem ją za to, jak dobra była.
Nigdy nie odwracała się plecami do potrzebującego. Pomagała, nawet jak nie pieniędzmi, to dobrym gestem. Uśmiechem, podaniem dłoni, zwykłą rozmową. Zawsze sprawiała, ze ludzie w koło niej promienieli i zapominali o problemach.
Kochałem ją za to, że była tak cierpliwa.
Kiedy dostawaliśmy kolejną jedynkę, tylko mówiła, że damy radę się poprawić. Kiedy po raz kolejny wróciliśmy z boiska cali brudni, tylko uśmiechała się z pobłażaniem. Kiedy po raz kolejny się z kimś pobiliśmy, cierpliwie tłumaczyła, że słowo jest mocniejsze. 
Kochałem ją za to, jak była dobrą nauczycielką.
Potrafiła wszytko wytłumaczyć,  krok po kroku. Nie spieszyła się. Nie mieliśmy problemów z matematyką, chemią. historią. Nauczyła nas także jak postępować z ludźmi. Jak być dobrym człowiekiem.
Kochałem ją za to, jak była odważna.
Wychowywała nas sama. Ona, ja i Tobirama tworzyliśmy całą rodzinę. Póki nie wyrośliśmy na tyle, by jej pomagać, sama musiała zarobić, ugotować obiad, posprzątać. Pokazała nam, że nie należy się poddawać, nieważne ile stracimy. Że życie z czasem stanie się dla nas czymś wspaniałym, ale sami musimy na to zapracować.
Kochałem ją za to, jak wyrozumiała była.
Do dziś pamiętam ten moment. Miałem wtedy 17 lat, było koło sierpnia. Podszedłem do Mamy z lekko spuszczoną głową i powiedziałem dwa słowa. "Mam chłopaka". Byłem pewien, że się zirytuje, wkurzy, ale tylko się uśmiechnęła. "To świetnie kochanie. Ale czemu przychodzisz tutaj taki smutny, niepewny? Chciałabym go jak najszybciej poznać!"
Kochałem ją za to, ile miała siły w sobie.
Nawet kiedy była już bliska śmierci to zamiast leżeć w łóżku z moją pomocą zasiadała do stołu. Jadła, śmiała się, rozmawiała. Bardzo Cię polubiła, mój kochany. Kładła dłonie na Twoich policzkach, tarmosiła i powtarzała, jaki jesteś wspaniały. Ty zawsze wtedy się rumieniłeś, nieśmiało coś mamrocząc pod nosem. Nawet kiedy nic już nie jadła, brała Cię za rękę i siadaliście w salonie, gdzie godzinami rozmawialiście. Chciała Cię poznać jak najlepiej w te cztery lata, od kiedy jej o Tobie powiedziałem do kiedy miała umrzeć.
Kochałem ją za to, że mnie kochała.
Kochałem ja za to, że nauczyła mnie kochać.
Kochałem ją, i kocham nadal choć jej tu nie ma, za to, że dzięki niej teraz Ty możesz kochać mnie.

Wpatrywałem się w grób na którym widniało to znajome imię i nazwisko. Nie żyła już sześć miesięcy. Zmarła z uśmiechem na ustach, po ciężkiej walce z chorobą.
Dziś był pierwszy listopada, było cholernie zimno. Nie założyłem szalika pewien, że tylko zajrzę, zapalę znicza i pójdę. A siedziałem na tej ławce już chyba trzydziestą minutę.
Drgnąłem lekko, gdy poczułem opatulający mnie szalik. Zamrugałem zaskoczony oczami, patrząc w Twoje czarne tęczówki. Uśmiechałeś się lekko.
- Wiedziałem, że powinieneś wziąć go od razu. Po co się kłóciłeś? - Twój głęboki, ciepły głos.
Poczułem, że się rumienię na ten "opieprz".
- Myślałem, że wrócimy szybko.
- Nigdy nie wróciliśmy wcześniej niż po pół godziny - zauważyłeś, kładąc swoje dłonie w rękawiczkach na moje policzki.
Zmrużyłem oczy z zadowoleniem. To był te puchate rękawiczki z naszytym świętym Mikołajem, zrobione przez moją Mamę na Twoje dwudzieste drugie urodziny. Podniosłem się z ławki, obejmując Cię w pasie. Mój czerwony nos znalazł schronienie pomiędzy czarnymi kosmykami.
- Madara?
- No?
- Kocham cię. - Odsunąłem się lekko,by spojrzeć Ci w twarz.
Uśmiechałeś się. Tym pełnym miłości uśmiechem, który tak bardzo upodabniał Cię do mojej Matki. Choć podobieństwa między Wami teoretycznie być nie powinno.
- Wiem o tym, idioto. Też Cię kocham.
Od razu się schyliłem, by złożyć pocałunek na Twoich zimnych wargach. Cicho się zaśmiałeś.

Mamo, chociaż Ciebie ze mną już nie ma, to jednak zadbałaś o to, bym nie czuł pustki po Twoim odejściu. Dziękuję Ci za wszystko. Za miłość, za naukę, za życie. Za to, że miałem cudowną przeszłość i za to, że mam Go u boku, co jest zapowiedzią cudownej przyszłości.

środa, 14 października 2015

Rozdział 1 - syn // seria: Przewodnik

Miałem wtedy osiem lat. Dokładnie pamiętam ten dzień. Był dwudziesty siódmy grudnia, okres świąteczny. Do tego parę dni po moich urodzinach, które wypadały w przeddzień Bożego narodzenia - dwudziestego czwartego. Właśnie jechaliśmy jedną z bocznych uliczek do ciotuni Mikoto. Strasznie wtedy padał śnieg, widoczność była wręcz minimalna. To były białe święta. Takie jak z pocztówek czy różnych filmów. Miasta przykryte białym puchem świeciły różnymi ozdobami, a kolędnicy i sprzedawcy spacerowali w narciarskich kurtkach, które pozwalały nie zamarznąć im przez parę godzin stania na tym mrozie. Za każdy dar, czy kupno jakiegoś przedmiotu niezwykle głośno dziękowali i życzyli jak najwspanialszych świąt. choć zapewne mieli już kompletne dość tej pracy. Kiedy jechaliśmy w radiu puścili ulubioną kolędę mojego Brata, "Cichą noc". Siedzący obok mnie sześciolatek radośnie śpiewał z wokalistką o anielskim głosie, a czasem słowo lub dwa dośpiewała Mama. Ja z Tatą jedynie uśmiechaliśmy się szeroko, słuchając ich wykonu. Izuna głośno krzyczał, kiedy wygrywana była melodia między zwrotkami, żeby Ojciec włączył jeszcze głośniej, a ja go upominałem, żeby w taką pogodę nie rozpraszał Go radiem. 
- Spokojnie, Madara - śmiał się Ojciec, już zdejmując rękę z kierownicy. - Tylko podgł...
Nie zdążył. Chwila nieuwagi, a zza zakrętu wyłonił się ogromny TIR. Dłoń Taty na powrót wróciła na kierownicę, nacisnął prędko hamulec. Pamiętam, że Matka krzyczała przerażona, a Izuna trzymał dłoń na ustach. Uderzyliśmy w pojazd. Zrobiło mi się gorąco, zobaczyłem płomienie. Pomiędzy językami ognia dostrzegłem Matkę, która z zakrwawioną twarzą i szeroko otwartymi oczami patrzyła na Tatę. Ten miał podobną minę i tą samą ciecz, która pobrudziła całą jego twarz. Nie zdążyłem spojrzeć na Brata. W mojej głowie szumiały tylko dźwięki "cichej nocy", a potem świat ucichł. 

Kiedy się obudziłem, z dziecięcą nadzieją, że to tylko sen, nie byłem już w samochodzie. Nie widziałem Mamy, Taty i Brata. Nie słyszałem kolędy, ale widziałem biel. Ściany, sufit, pościel, moje ubranie, czy raczej tylko spodnie. Z chwilą w której otworzyłem oczy, byłem w pomieszczeniu sam. Bolała mnie głowa i cały tors. Nie chciałem leżeć, było mi mało wygodnie. Ledwo podniosłem się do siadu. Mój wzrok padł na brzuch. Był cały czerwony, gdzieniegdzie pojawiły się dziwne bąble. Byłem przerażony. Wyglądało to jak na zdjęciach po poważnych wypadkach, które pokazywała nam wychowawczyni w podstawówce. Dotknąłem głowy. Miałem bandaż, ale włosy wciąż sięgały za kark. Dopiero wtedy zauważyłem różne kabelki podłączone do mojej skóry. Nie widziałem ich wtedy po raz pierwszy, chorowałem od dziecka. Już raz byłem bliski śmierci. Wiedziałem, że tamten moment był drugim. 
I wtedy zacząłem się zastanawiać, gdzie są Rodzice. Byłem pewien, że nic im się nie stało. Mieli przecież... Otwarte oczy. Patrzyli na siebie, prawda? Byłem pewien, że są zdrowi. Że zaraz tu przyjdą. Już myślałem, że wejdą kiedy usłyszałem klamkę, ale w drzwiach pojawiła się kobieta w białej sukience. Spojrzała na mnie i przyłożyła dłoń do ust. 
- Pani doktor, pani doktor! Obudził się! - zaczęła krzyczeć, po czym wbiegła do pomieszczenia. 
Zbliżyła się do mnie i lekko mnie przytuliła, nie trącając skóry na brzuchu. Gorzko płakała. Wtedy nie wiedziałem, dlaczego. Przyszła pani doktor. Coś mówiła, że to cud. Zaczęłam mnie badać, sunęła ręką po moim ciele. Nie pamiętam dokładnie co mówiła i robiła. Byłem wstrząśnięty.

Po ośmiu dniach, które spędziłem samotnie w szpitalu zacząłem się niecierpliwić. Kiedy Pielęgniarka przyszła do mnie z kolejną porcją niebieskiego płynu, zapytałem się jej, gdzie są moi Rodzice. Gdzie jest mój Brat. Gdzie jest moja rodzina. Nie odpowiedziała. Wyszła, ale po chwili wróciła z inną Panią - taką z rudymi włosami i piegami. Rozmawiałem z nią już wcześniej, była dla mnie bardzo miła. Dlatego ją polubiłem. Dzieci od zawsze uwielbiały tych radosnych ludzi, prawda?
- Madara, słońce - powiedziała wtedy. Nie wiedziałem, że jej słowa będą mi towarzyszyć do końca mojego życia. Wpatrywałem się w nią z lekkim niecierpliwieniem. - Twoi Rodzice, twój Brat... Oni... są gdzie indziej, wiesz? Ale z pewnością są szczęśliwi, choć za Tobą tęsknią.
Chciała mi wkręcić jakaś cholerną bajeczkę, jaką się wkręca innym dzieciom, gdy tracą wszystko. Ale ja zawsze wszystko rozumiałem. Po tych słowach już jej nie słuchałem. Ciągle coś mówiła, ale ja spojrzałem na swoje dłonie. Zamknąłem oczy, z trudem powstrzymując łzy. Tego dnia zrozumiałem, że nie żyją. Że ocalałem tylko ja. 

Po czasie wiedziałem jak będzie wyglądać moje życie. Mieli wypuścić mnie ze szpitala dopiero po skończeniu osiemnastego roku życia, do tego czasu szpital miał być moim domem. Pochodziłem z bardzo bogatej rodziny, więc nasz dobytek mógł bez problemu zapewnić mi dostatek i opiekę medyczną. Nie wiedziałem, czemu nie dali mnie do cioci Mikoto. Ale cieszyłem się, że nie dali mnie do domu dziecka. Nigdy nie chciałbym mieć nowych rodziców, poza tym miałem w przedszkolu kolegę, który tam mieszkał. Mówił, że to beznadziejne miejsce. Od teraz miałem uczyć się w szpitalu, miałem funkcjonować w szpitalu. Miałem wychodzić na spacery tylko pod nadzorem, ale nie mogłem wychodzić w zimę. Rana na brzuchu była bolesna. Do tego, jak kiedyś usłyszałem z ust Doktor Anastazji Senju, pani, która mną się ciągle opiekowała, uraz psychiczny był głęboki, do tego stare choroby. Było niebezpiecznym trzymać mnie z daleka od szpitala, a mróz skutecznie mógłby zepsuć moje leczenie. Do tego zdecydowali się wyleczyć to, co pojawiło się, kiedy się urodziłem. Miałem za tę parę lat być całkowicie zdrów.

Wiedziałem, jak bardzo zmieni się moje życie. I wiedziałem, że będę czuł się jak w więzieniu. 


Teraz mam siedemnaście lat. Jest październik. Za dwa miesiące będę pełnoletni i opuszczę to miejsce. Westchnąłem ciężko, spoglądając na swoje dłonie. Zdążyłem przyzwyczaić się do tego miejsca. Po tylu latach już zapomniałem jak to jest "na zewnątrz". Po tylu latach zapomniałem jaki jest śnieg, jaki jest deszcz. Jak się robi zakupy, jak wygląda szkoła, jak się czuje chłopiec, który chodzi na urodziny do przyjaciela z klasy.
Właśnie spacerowałem po korytarzach szpitala, wspominając moje życie. Ot tak, czasami najzwyczajniej w świecie człowiek musi pomyśleć. Przez wszystkie lata spełnione tutaj poznałem wielu ludzi. Ale nikt nigdy nie został tutaj tak długo jak ja. Jedynymi powtarzającymi się osobami była brązowowłosa doktor Senju i psycholog Smith. Czasami zaglądał też do mnie Pain. Chłopak, który wylądował na moim oddziele również ciężko ranny, jakoś rok po mnie. Nie wiedziałem czemu, nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Wiem tyle,że również stracił rodziców. Jest ode mnie starszy o trzy lata. Po parunastu miesiącach spędzonych w tym ośrodku zamieszkał u rodziny swojej najlepszej przyjaciółki, Konan. Ale do dziś do mnie zagląda. Przychodzą oboje, z tą dziewczyną. Są moimi najlepszymi przyjaciółmi. Są wszystkim, co mam. Postanowiłem zejść po schodach w dół. Było tutaj strasznie cicho, słyszałem własny oddech. No cóż, była dopiero 6:30, a to oddział zamknięty. Włożyłem ręce do kieszeni ciemnych dresów, kiedy nagle świat zawirował. Zasłabłem, pewnie przez te wczorajsze leki. Jeszcze nie skończyły swojego działania. Głowa zaczęła mnie strasznie boleć, schody wirować, a rama wydawała się być odległa. Mimo to udało mi się do niej zbliżyć, mocno się o nią oparłem, zamknąłem oczy...
- Hej, księżniczko, wszystko w porządku? - usłyszałem ciepły, młodzieńczy głos.
Nie widziałem jego posiadacza. Obraz się rozmazywał. Większość osób w moim przypadku zaczęłaby panikować. Dla mnie to nic niezwykłego. Czuję się tak raz na cztery miesiące. Teraz prawdopodobnie już ostatni.
- Nie "księżniczko" - odjęknąłem cicho. - W głowie mi się kręci, zaraz mi przejdzie.
- Wyglądasz tak, jakbyś miał zaraz zemdleć. - Usłyszałem, jak wchodzi dwa schodki wyżej. - Nie wystrasz się.
Nie zdążyłem zapytać czego mam się nie wystraszyć. Poczułem, jak nieznajomy mnie podnosi i wygodnie układa sobie w ramionach. Chciałem zacząć protestować, zwłaszcza, ze powoli zaczynałem normalnie funkcjonować. Nadymałem policzki, ale ten całkowicie to zignorował.
- Zaprowadzę cię do doktor. Leczy cię...?
- Pani Senju - odparłem, czując jak chłopak swobodnie schodzi po schodach.
Zaczynałem lepiej widzieć. Zamrugałem kilkakrotnie oczami i już prawie wszystko wróciło do normy. Spojrzałem na chłopaka. Nastolatek o lekko ciemnej cerze, zielonych oczach i sięgających karku brązowych włosach. Uśmiechał się delikatnie do mnie. Miał łagodne, miłe dla oka rysy twarzy. Kogoś cholernie mi przypominał...
- Już nie masz takich zamglonych oczu - stwierdził. - Czujesz się lepiej?
W odpowiedzi niepewnie kiwnąłem głową. Właśnie zrozumiałem w jak absurdalnej sytuacji się znalazłem. Do tego serce biło mi niezwykle szybko, a na policzkach poczułem dziwne ciepło. Cholera, czyżbym się rumienił?!
- Mogę iść sam - zauważyłem. - Zwłaszcza, że zbliżamy się do gabinetu.
- Co? Oh, faktycznie już blisko. Przegapiłbym te drzwi, tak się na ciebie zapatrzyłem - mruknął rozbawiony, a mi zrobiło się jeszcze cieplej. Ale prośbę zignorował.
Postawił mnie dopiero przed samymi drzwiami, po czym w nie zapukał. Po cichym "zapraszam", weszliśmy do środka.
Gabinet doktor Senju był nieduży, ale niezwykle przyjemny. To nie było pomieszczenie do leczenia, coś na rodzaj biura. Jasnoniebieskie ściany, drewniana podłoga i to ogromne biurko, które chyba zawsze zawalone było papierami. Kobieta właśnie stukała coś w klawiaturę jej laptopa. Zawsze, kiedy tutaj przychodziłem komputer był włączony, ale zwykle pisała w różnych notesach.
- Hashirama? Co ty tu robisz? - spytała zaskoczona. Znali się? Skąd?
- Cześć, mamo - ah.... stąd. - Tata mnie przysłał, bo zapomniałaś dokumentów.
- No tak, miałam po nie dzwonić. - Kobieta uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Następnie spojrzała na mnie.. - A co z tobą robi Madara? Stało się coś?
- Zasłabł na schodach, więc go przyniosłem.
- Chyba przyprowadziłeś.
- Nie, mamo, nie pomyliłem się. - Wyszczerzył się radośnie.
I w tym momencie zrozumiałem, jak piękny jest jego uśmiech.
- To nic takiego - zapewniłem, czując na sobie spojrzenie kobiety. - Efekt uboczny moich leków. Mówiłem, że zaraz mi przejdzie. Ale nie słuchał mnie.
Pani Anastazja zaczęła głośno się śmiać. Miała radosny, dźwięczny śmiech. Często to robiła. Była niezwykle radosną i optymistyczną kobietą. Z tego co zauważyłem, w ich rodzinie była to rzecz dziedziczna. Przechyliłem na ten wybuch głowę w bok, a burza moich włosów za mną. Ugh, dopiero teraz sobie uświadomiłem, że zapomniałem je związać.
- Wybacz, on już taki jest. Zawsze musi dopiąć swego, czymś się zająć. To Hashirama, daj te dokumenty. Do szkoły nie idziesz?
- Idę, lekcje mam za jakieś pięćdziesiąt minut. Zdążę.
- Oh, rozumiem. To odprowadź mojego kochanego wychowanka i leć, bo się spóźnisz.
- Mogę iść sam - zauważyłem, ale już poczułem ciepłą dłoń na swojej.
Spojrzałem zaskoczony na wyszczerzonego Hashiramę, który jedynie kiwnął głową.

Chłopak przez całą drogę, aż od gabinetu pani doktor do mojej sali trzymał mnie za rękę. Była strasznie ciepła i z pewnością cięższa od mojej małej, wiecznie zimnej odpowiedniczki. Ogólnie, dopiero teraz to zauważyłem, ale chłopak nie dość, że dobrze zbudowany, wyższy był o pół głowy. Może więcej. Sam ogólnie jestem chucherkiem, jak to pani psycholog mawia. Jestem niski, szczupły, kompletnie niewysportowany. Moje włosy sięgają pasa, są czarne. Tak samo jak oczy. Mam usta o dość mocnym kolorze i rysy twarzy, które były dość dziewczęce. Często mylono mnie z płcią przeciwną, jestem strasznie podobny do świętej pamięci Matki. Pierwsze co planuję zrobić po opuszczenia szpitala jest zaczęcie ćwiczeń. Miałem zamiar przestać wyglądać jak "mała dziewczynka", jak złośliwie mawiał Pain. Ale nie mam zamiaru ścinać włosów. Izuna nigdy nie chciał, żebym to robił.
- Nie wygląda to jak typowa sala szpitalna - stwierdził brązowowłosy, kiedy weszliśmy do środka.
- Bo nie jest typowa. To mój pokój, już dziewiąty rok tu funkcjonuję - rzuciłem spokojnie.
Chłopak nie odpowiedział. Zamrugał zaskoczony oczami, ale pokiwał spokojnie głową. Spojrzał na zegarek, który wisiał nad moim łóżkiem i ciężko westchnął.
- To ja lecę, jeszcze spóźnię się na lekcje. Miłego dnia, Madara. - Pochylił się nade mną, musnął wargami moje czoło i wyszedł z pomieszczenia.
- Miłego dnia... - wyszeptałem do zamkniętych już drzwi.
Hashiramo Senju, jesteś niezwykłym człowiekiem.


____

DZIEŃ DOBRY!
Po dość długim czasie wstawiam opowiadanie na tego bloga. To co widzicie u góry jest serią, którą dość długo chciałam już napisać. Najprawdopodobniej "Przewodnik" będzie miał od 10 do 15 rozdziałów, a pomiędzy nimi czasem pojawi się one-shot czy też two-shot. Po zakończeniu tego mam w planach zaczętą już serię kryminalną, która w porównaniu do tego nie będzie już słodkim, romantycznym czymś, a krwawą historią.
No cóż,
do napisania!

Wasza Hao.